Alternatywny tekst

sobota, 28 lutego 2015

Koniec jest początkiem, a początek końcem.

Witam wszystkie wilcze, pół wilcze i człowiecze dusze.

Każda powieść ma swój początek jak i koniec. Koniec jest również początkiem, lecz bywa tak, że i początek musi stać się końcem. Smutne, prawda? Niestety już tak bywa. Niektórzy nie doceniają zmian, więc pragną zakończyć je jak najszybciej. Istnieją również tacy, którzy próbują się do nich dostosować, bądź ulepszyć, a także z nimi żyć. Choć na pewno nie brakuje takich, którym przeszkadzają tak bardzo, iż nie mogą z tym się pogodzić, lecz tak naprawdę, wcale nie muszą należeć do tych zmian. Nikt nikomu niczego nie nakazuje, bo po co? Przecież głównie chodzi o to, by dobrze się bawić ;)

My niestety [lub stety - jak wolicie] mało zabawiliśmy na tym blogu. Niektórzy dołączyli i nic prawie że nie napisali. Niektórzy starali się i pisali, inni zaś się odwrócili. Byli na pewno też tacy, którzy chcieli dołączyć, ale z jakichś przyczyn nie dołączyli. Są tacy którzy zapomnieli, lub utopili się w innych opowiadaniach, tracąc przyjaźń z czasem, który nie pozwalał im na więcej.

Czas się nie zatrzymuje. Wszystko przemija. Ja, ty, świat, który chociaż za każdym razem się odradza, jest nieco inny niż go pamiętamy. Wszystko jest na szczycie, by znów spaść w otchłań. Czasem determinacja i zaangażowanie pozwala podnieść się i wrócić na szczyt, jednak wymaga to dużo siły, na którą nie wszystkich stać. Nikogo tu nie obwiniam. Wszyscy tacy jesteśmy. Obawiamy się porażek, przez co siedzimy na samym dnie. Zaś gdy jesteśmy na górze, boimy się by nie spaść, przez co siedzimy na dole, aby uniknąć upadku. Tylko czy gdy jesteśmy już na dole, to nie upadliśmy już zawczasu zanim udało nam się choć na chwilę wstać?

A jednak.  Posiadaliśmy tyle siły, nadziei, pasji, pomysłów, oraz zbieraliśmy ostatki czasu, by móc choć na chwilę spełnić marzenia i oglądać widoki ze szczytu. Może według niektórych nie był to wysoki szczyt. Może była to tylko górka, pagórek, albo wysoki kamień, na którym stanęliśmy. Najważniejsze jednak jest to, że udało nam się wstać. Udało się spełnić to wszystko. Mimo, że była to tylko chwila. Przedłużona chwila ze starymi znajomymi oraz z tymi nowymi. Wspólnie spędzony czas. Nie żałuję. Nie wiem jak wy, ale ja nie żałuję. Owszem, były ambitne plany, o wiele większe szczyty do zdobycia, ale choć ten mały szczyt, cel naszej podróży sprawił, że mogliśmy być tu razem. Niestety nie ze wszystkimi. Jedynie część osób postanowiła pójść na tę wycieczkę. Cieszę się, że te osoby dały szansę na utworzenie tej przygody. To nie było to samo. Nigdy nie miało być. Nie miało być zastępstwem za inną przygodę, która się już skończyła. Miała po prostu przypominać. Przypominać o starych czasach, wspomnieniach, które tak szybko się zacierają.

No nic, wszystko kiedyś się kończy ;) Aczkolwiek nie zapomnę wspólnie spędzonych przygód, tych starych, jak i nowych, mimo że były tak krótkie.  Chcę Wam wszystkim podziękować, że daliście szansę na stworzenie tego wszystkiego. Niektórzy dawali większą nadzieję, pasję, a niektórzy podchodzili do tej decyzji ostrożnie. Mimo wszystko dobrze się tu z wami bawiłam. Żałuję tylko, że tak krótko. Kto wie… Może kiedyś. :)

Nie myślcie tylko, że o Was zapomnę! Ani mi się to śni. Będę opowiadać swoim wnukom, jakie to przygody miałam xD  Co z tego, że zmyślone? :D Jestem za to pewna, że jeszcze nie raz spotkamy się gdzieś indziej, jeśli Pan Czas i Pani Wena pozwoli ;3

Tak więc oficjalnie zamykam naszą przygodę, jak i tego bloga. Oczywiście, jeśli chcecie dokończyć swoje zaczęte przygody, szkice, możecie to zrobić. Tylko… Po prostu. Blog zostanie zamknięty. Prędzej czy później i tak by to nadeszło. Nie można się przecież okłamywać ;)
Cieszę się, że zdążyliśmy pobyć tu chociaż przez maleńką chwilkę. Nie każdy kwapił się do pisania notek, w tym oczywiście ja również. Chcę podziękować również Saphirze i Tadashi, mimo, że ostatnio ich wspólne pisanie na blogu zanikło, to jednak był czas, w którym dawali z siebie wszystko, a notki dodawane były niemalże codziennie ;D Dziękuję również wszystkim administratorom, którzy pomogli przynajmniej na samym początku, wszystkim którzy dołączyli na bloga, w tym również dziękuję Koroshio i za wspólne notki ze mną ;3

Wiem, rozpisałam się. Przepraszam, ale nie mogłam inaczej. No więc teraz w skrócie:

Do widzenia!
Do zobaczenia!
Do napisania!
Adios!
Arrivederci!
Hasta pronto!

[ i tu wymyślcie po jakiemu jeszcze]

~Rima Dream,
 się państwu kłania. 

sobota, 25 października 2014

Złamałaś mi serce, Księżniczko

Następnego dnia było dość pochmurnie. Brunetka ubrana w czarną kurtkę z długim rękawem, która zasłaniała jej bandaż na lewej ręce i siedziała skulona przy parapacie, oglądając świat przez szybę. Po chwili zaczęło padać. Słyszała jego melodyjny stukot. Nie miała ochoty dziś z nikim rozmawiać. Nawet Saphiry udało jej się jakoś uniknąć i do tej pory jej nie spotkała. Można by powiedzieć, że pogoda była taka sama jak jej dzisiejsze uczucia i humor, a przecież jej nie kontrolowała. Zauważyła, że ktoś się jej przygląda. Odwróciła wzrok od interesującego szkła i zobaczyła Tenshi. Wzruszyło lekko ramionami i znów przyglądała się kroplom deszczu.
Koroshio wolnym krokiem szła po korytarzu, kierując się w stronę klasy, w której odbywać się miała jej pierwsza lekcja. Dotarwszy pod salę lekcyjną rzuciła torbę na ziemię i sama zsunęła się po ścianie, siadając po turecku na zimnych kawelkach. W uszach rozbrzmiewały słowa piosenki "Castle of Glass". Dziewczyna z ciekawością rozglądała się po tłumie uczniów chcąc poznać zwyczaje miejscowych.
Jej wzrok trafił nagle Rimę, którą poznała wczorajszego dnia. Dziewczyna siedziała skulona na parapecia. Koroshio wciąż nie wiedziała do końca co o niej myśleć. Wczoraj tak często zmieniała swoją osobowość, że naprawdę można było się pogubić. Dzisiaj, swoją postawą prezentowała kolejną inną postać. Wyglądała jak zranione zwierzę, które tylko czeka na dobicie. Aż prawie zrobiło się szatynce jej żal. Prawie.
Wtedy zdarzyło się coś, co zupełnie zbiło ją z tropu. Do czarnowłosej dosiadł się jej brat, Luke. Ze swoim śnieżnobiałym uśmiechem podrywacza, przywitał się z dziewczyną po czym walnął jeden z tych swoich tekstów podrywacza.
- Cześć piękna. Co taka ślicznotka robi tu taka sama? Nie potrzebujesz przypadkiem towarzystwa?
Zdziwiona Rima spojrzała na chłopaka jak na pierwszego lepszego wariata. Jaki mądry człowiek przysiada się do osoby, która wczoraj groziła mu sztyletem?! Tak. Tylko wariat.
- Cześć. Nic. Nie. - odpowiedziała mu dokładnie taki sposób, jak jeszcze wczoraj odpowiadała do niej Koroshio. Nie miała zbyt dobrego humoru i wciąż była w lekkim szoku po tym co się stało, a już na pewno nie pragnęła jego towarzystwa. Co prawda strzelił z broni raczej na ślepo, dobrze sądząc że było tam ukryte jakieś zwierzę. Gdy kula ją drasnęła powstrzymywała się ze wszystkich sił by nie zawyć z bólu. Sama byla to sobie winna. Nie potrzebnie krążyła wokól nich.
- Nie ładnie tak kłamać. - powiedział chłopak pstrykając ją lekko w nos. Z jego twarzy ani na chwilę nie schodził uśmiech. W ogóle się nie zniechęcił i Rima pewnie już się domyślała, że tak łatwo sobie nie odpuśći. - Widzę, że ci smutno. Coś cię gryzie. W takich chwilach powinien być ktoś z ramieniem, którym mógłby cię objąć lub dać się w nie wypłakać. - dodał puszczając do niej oko.
- Chyba jednak nie rozumiem ludzi. - pokręciła głową. - Wczoraj groziłam ci sztyletem, zaś dziś przychodzisz tu z własnej woli i próbujesz mnie zagadać. Nie jesteś normalnym czlowiekiem. - powiedziała. Co on tu robi i po co tu przylazł?! Skoro widzi, że mam zły humor, mógłby zostawić mnie w spokoju. - pomyślała. - Ciekawe ile mi zajmie by go spławić... - westchnęła w myślach.
- Tak już jest. Nikt nas nie rozumie. Nawet my samy. Jesteśmy po prostu zbyt skomplikowani. - Luke zaśmiał się pod nosem, niepostrzeżenie przysuwając się do niej bliżej. - Ta... Ale wiesz, to było wczoraj. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Nie można żyć przeszłością. Trzeba iść przed siebie. Palimy mosty i w ogóle. Wiesz o co mi chodzi, prawda? - powiedział, znów do niej mrugając - To o co chodzi? Co się stało mała? Luke'owi możesz powiedzieć wszystko.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mało mogę ci powiedzieć. - przeszlo jej przez myśl. Bo co? Powie, że drasnął ją przypadkowo kulą, przemienia się w wilka i dlatego nienawidzi polowań na zwierzęta? Nawet taki wariat jak on raczej nie przyjąłby tego normalnie. Trzeba było więc wymyślić jakąś odpowiedź, dzięki której dałby jej spokój.
- Chyba nic o czym warto pamiętać. - odpowiedziała siląc się na minimalny uśmiech z jej strony, choć raczej tylko prychnęła do niego, a jeden kącik ust lekko drgnął do góry. Dobre i to.
- No widzisz. I od razu lepiej. - powiedział szczerząc się do niej - Nad tym uśmiechem to jeszcze popracujemy, ale poza tym moja lejdi, było perfecto. Powiedzmy, że tak było. No, ale dosyć o tobie. Czas trochę o mnie. - Luke zachichotał pod nosem i zaczął grzebać w swoim plecaku - Mam coś dla ciebie bella. Ta-dam! - W swojej dloni szatyn trzymał sztylet. Była to ta sama broń, którą poprzedniego dnia Rima ze wściekłością rzuciła w niewinne drzewo.
Chwila moment. Lejdi, ślicznotka, mała, bella... W co on kurde pogrywa?!
- Wiesz, że jak mówiłam "nazywaj mnie jak chcesz" to miałam co innego... - nie dokończyła zdania, wpatrując się w swój sztylet. No tak, całkiem o nim zapomniała. Tylko dlaczego on go miał?! - Mój sztylet... Oddaj mi go. - powiedziała i wyciągnęła rękę w jego stronę, jednak nie umyślnie zrobiła to lewą po czym skrzywiła się i szybko ją cofnęła. Bolała jak cholera.
Chłopak zdawał się nie zauważyć grymasu bólu na jej twarzy lub po prostu postanowił udawać, że niczego nie widział. Zamiast tego zabrął nóż z zasięgu jej rąk i uśmiechnął się do niej tajemniczo.
- A-a-a... Nie ma tak łatwo. Nic za darmo skarbie. Chcesz go? Wiesz, ja też czegoś chcę. Może zrobimy sobie nawzajem przysługę i spełnimy swoje pragnienia?
Zmrużyła oczy. Nie podobało jej się to.
- No tak, zapomniałam, że żyjemy w chamskim świecie, w którym nie istnieje coś takiego jak bezinteresowność​. - mruknęła. W co ty pogrywasz?! Czy jego aż tak trudno spławić?! - Co chcesz? Paczkę szlugów?
- Hahahahah... Bardzo śmieszne. Przecież dobrze wiesz, że ja wiem, że brzydzisz się nikotyną, więc nie palisz, więc nie masz fajek. - powiedział brunet przewracając oczami w identyczny sposób co jego siostra - Jest jednak coś, co mogłabyś spełnić. Ja ci oddam ten twój nożyk, a ty w zamian się ze mną umówisz. Proste i nieskomplikowane​.
- . . . - przez chwilę gapiła się na niego, próbując uświadomić sobie, to co powiedział. Tego się nie spodziewała. Szlugi łatwo byłoby załatwić, o ile kruk nie wyrzucił ich do śmieci, ale to ją całkiem zamurowało - Jesteś pewny, że nie chcesz paczki papierosów? - spytała, na co on tylko znów przewrócił oczyma. Spojrzała na sztylet, który trzymał w ręku. - A co jeśli ci powiem, że mi na nim nie zależy? - mruknęła.
- W takim razie odejdę ze złamanym sercem, jednak z pocieszeniem, że będę mógł położyć sobie to cudo na szafce nocnej i patrzyć na nie każdej nocy, mając nadzieję, że przyśni mi się jej właścicielka. - powiedział niemal na jednym oddechu. Tak jakby już wcześniej przewidział tą odpowiedź i miał w zapasie plan B. W ogóle cała ta rozmowa wydawała się być odrobinę sztuczna i z góry zaplanowana przez flirciarza.
- . . . A więc dobranoc, niech ci się przyśni piękny koszmar. - powiedziala, po czym zagryzła lekko wargę, by nie spłonąć głupim rumieńcem, który był tu nie na miejscu. Nie miała zamiaru się zgodzić na coś takiego, tylko dla jednego sztyletu. Jakby nie miała dość problemów.
Luke był zaskoczony. Był pewien, że tym tekstem zdobędzie każdą piękność. Jak widać ona była nieugięta. Lubił takie. Nawet bardziej niż te łatwe. Nie mógł jej nie zdobyć. W tej chwili, jego celem życiowym stało się rozkochanie w sobie Rimę.
Problem w tym, że nie posiadał planu C. Miał jednak coś lepszego. Plan i, który zawsze wpadał mu do głowy w sytuacjach kryzysowych. Plan awaryjny.
- Złamałaś mi serce księżniczko. Czuję jak ostre odłamki mojej młodzieńczej miłości wbijają się w całe ciało. Ten ból jest nie do wytrzymania. Moja psychika jest zbyt słaba, aby to wytrzymać. Wybacz, ale będę musiał sobie ulżyć w cierpieniu. - mówiąc to, podciągnął lewy rękach koszuli i używając sztyletu dziewczyny zaczął powoli nacinać swój nadgarstek.
Wytrzeszczyła oczy. Tego nie spodziewała się tym bardziej. Albo to był ostateczny chwyt, który miał ją skłonić do zmiany zdania, albo z tym chłopakiem rzeczywiście coś było nie tak. Nie mogła jednak pozwolić, by zaczął się przez nią ciąć nawet jeśli był tak wielkim frajerem.
- Czekaj, przestań! - krzyknęła do niego i położyła mu swoją dłoń na nadgarstku, próbując zatrzymać ją w bez ruchu, jednak był o wiele silniejszy od niej, a nacięcie na nadgarstku powoli robiło się coraz większe. - Nie odpuścisz co? Dobra! Zgoda...Tylko błagam, przestań już się ciąć! ... Kiedy i gdzie? - zadała dwa kluczowe słowa zrezygnowana. Nie wiedziala jakim cudem udało jej się wplątać w coś takiego, a po drugie, czemu mu tak na tym zależało?!
Chłopak lekko drgnął słysząc jej słowa i nutę błagania w głosie. Nie zaprzestał jednak nacinania swojego i tak już poranionego nadgarstka, tak jak spodziewała się tego Rima. Smutnym wzrokiem patrzył na gęstą krew wyplywającą z jego rany i kapiącą na cimne dżinsy.
- Masz rację. Nie odpuszczę. Nie chcę odpuszczać. Nie chcę cię też jednak do niczego zmuszać, dlatego więc zniknę ci z oczu, abyś nie musiała oglądać mojej krwi i bólu. - powiedział powoli zsuwając się z parapetu.
Naprawdę nie sądziła, że to zrobi i pewnie w przyszłości miała tego żałować, jednak to zrobiła. Złapała najmocniej jak potrafiła za jego koszulę, chcąc go zatrzymać.
- Nie idź! Przepraszam, po prostu miałam wczoraj i dziś trochę zły dzień. Proszę nie smuć się...uhm... Nie chciałam cię zranić ... A jeśli jednak chcę z tobą...umówić? - zapytała, jednak dostrzegł​a coraz więcej krwi. - Krwawisz...pocze​kaj, proszę. - szybko zdjela kurtkę, czego miala nadzieje nikt nie zauważył i oderwała kawalek swojego bandażu, po czym obwiązała mu nim nadgarstek. - Tak lepiej. - powiedziała zarzucając na siebie kurtkę, uważając przy tym na lewą rękę.
Chłopak uśmiechnął się do niej w podzięce. Jego uwadze nie uszło zranione ramię dziewczyny, miał jednak zamiar dać jej trochę czasu i roztrząsnąc to nieco później.
- Miło to słyszeć. - powiedziała odrobinę rozpromieniony, lecz jednak wciąż udawał trochę skrzywdzonego - Wiem, że pewnie i tak robisz to z litości, jednak nie potrawie się powstrzymać i nie skorzystać z twojej chęci. Co powiesz na kino? Wiem, że najbliższe jest jakieś 40 km stąd, ale to dla mnie bez znaczenia. Przyjadę po ciebie dzisiaj koło piątej. Co ty na to? - zapytał przysuwając się do niej bliżej i starając objąć ją ramieniem, uważając na jej lewą rękę - Powiedz mi aniele, kto cię tak urządził? Podaj tylko nazwisko, a ja z chęcią się zajmę tą osobą.
Ty sam. - pomyślała smutno. No to Ri udało Ci się wpakować w piękne kłopoty. Teraz musiała jednak wymyślić jakieś szybkie wytłumaczenie.
- Okej...Można powiedzieć, że sama byłam sobie winna. Lampka w rowerze mi siadła i jechałam po ciemku, nie zauważyłam kamienia i wpadłam na kolczaste ogrodzenie. - skrzywiła się. Okej to chyba była historyjka w którą można było uwierzyć, dlaczego tak piekelnie bolało ją ramię.
- Uhm.... Byłaś z tym u lekarza? - zapytał troskliwie obejmując ją ramieniem. Musiał dziewczynę przyzwyczaić do siebie. Pozwolic, żeby mu bezgranicznie zaufała. Jakim miał w tym cel. Jeszcze sam do końca nie wiedział, jednak był przekonany, że końcowy efekt będzie wspaniały i wszytsko będzie warte zachodu. - Może ci się wdać jakieś zakarzenie lub zostanie blizna.
- Raczej nie. - odpowiedziała. To było draśnięcie tyle, że zrobione pociskiem z broni palnej, a na dodatek prócz szoku, dostała jeszcze okropny ból w prezencie. Czuła się trochę nie swojo i skrępowanie, gdy obejmował ją ramieniem. - Ty też masz całkiem ładną szramę. - powiedziała, by odwrócić jego uwagę od swojego ramienia.
- Mówisz o tym? - Luke wskazał palcem na swój lewy policzek, który przecinała długa, jasna blizna, mocno odznaczająca się na jego ciemniejszej skórze. - Dzięki. To taka tam pamiątka z dzieciństwa. No, ale podobno dodaje mi uroku. I dziewczyny lubią facetów z bliznami. To prawda, czy tylko taki stereotyp?
Zaśmiała się po raz pierwszy w tym dniu.
- Cóż...Jeśli chodzi o mój punkt widzenia to blizny dodają chłopakom choć trochę męskości. - dopiero po jakimś czasie uświadomiła sobie co powiedziała, bo jej policzki odrobinę się zaróżowiły. Spuściła wzrok. Czemu do diabła tak reaguje?! - To o piątej tak? - spytała by się upewnić. - Mieszkam niedaleko rezerwatu, domek numer 85. Za wielkim mostem, łatwo trafić. - podała swój adres nadal nie pewna, czy dobrze zrobiła.
- Ne... Rimcia. Ty sie rumienisz. - powiedział z uśmiechem na twarzy, delikatnie dźgając ją palcem w szkarłatny policzek - Wyglądasz słodko. Rób to częściej.
Luke odsunął się nieco od niej, zabierając ramię. Podsunął do siebie plecak i począł w nim grzebać. W końcu z triumfem na twarzy wyjął z niego średniej jakości telefon komórkowy i zaczął coś na niego wstukiwać.
- Tak. Punkt piąta. Domek numer 85 koło rezerwatu. Ej... To całkiem blisko mnie. Kojarzysz może taką dużą farmę ze stadniną? Gospodarstwo Castellan'ów.
Przez niego musiała jeszcze raz zagryźć wargę by jeszcze bardziej nie spłonąć rumieńcem.
- Hm...Nazwy nie kojarzę, jednak stadninę owszem. Jest jedna dość niedaleko... Wiesz, przeprowadziłam się tu dopiero nie dawno i jeszcze nie orientuję się w nazwach. - odparła. Nevermind było jej największym ukatrupieniem w życiu, ma szczęście się skończyło.
- Naprawdę? Ja też. Wow... Ile my mamy ze sobą wspólnego. - powiedział z rozmarzeniem znów ją obejmując, jednak tym razem w pasie - Tak właściwie to na razie prawie nic. No chyba, że chciałabyś się jeszcze czymś podzielić z Luke'iem.
- Zakładam, że ty raczej nie rzucasz sztyletami? - zachichotała, jednak jej ciało stało się trochę spięte. Nie ufała mu, a znała go zaledwie od wczoraj. Wolałaby jak najszybciej wejść do klasy i zapomniec o tym co miało się zdarzyć chociażby o piątej. W ogóle zapomnieć o dzisiejszym dniu. Ale nie mogła. Wpadła w pułapkę i na dodatek po części sama się do niej przyczyniła.
- Nie... Raczej nie. Czasami zdarzy mi się porzucać nożami, ale wolę jednak strzelać. - powiedział. Wyczuł jej nagłą zmianę. Wymykała mu się. Nie mógł sobie na to pozwolić. - No, a masz jakieś zwierzątko Ri? Pieska? Kotka? Rybkę? Chomiczka?
Strzelać...Do zwierząt...do mnie... Skutki szoku i stresu powoli powracały.
- Ee tak. Mam. Znaczy tak jakby. Ptaka... - odpowiedziała, jednak głowa mocno ją rozbolała i złapała się za czoło. - Wybacz... Trochę źle się czuję...- wymamrotała pod nosem. - Może to przez szok, po upadku i ranie. - dodała. Przez chwilę ją zamroczyło. Las. Strzał. Huk. Ból. Te cztery wizje nawiedzały ją co chwila od początku.
- Hej, hej, hej... Tylko mi tu nie mdlej. - powiedział łapiąc ją mocniej za ramiona - Musielibyśmy wtedy odwołać naszą randkę, a byłaby to wielka szkoda. - dodał przysuwając ją bliżej do siebie i cmokając w czoło.
Drgnęła. Za dużo było tej bliskości, co ją w końcu trochę ocuciło. Był miły, jednak nie była taka głupia by po jednym dniu spędzonym razem, dać mu się całować chociażby w czoło. A może bała się tego? Sama już nie wiedziała. Odsunęła się od niego nieco spłoszona, pod dylematem wyciągnięcia butelki z wodą. Gdy się napiła, poczuła się lepiej. Zabrzmiał dzwonek na lekcje.
- Jasne...Nie zemdleję. To...em...do zobaczenia. - powiedziała zsuwając się z parapetu.
Koroshio z zażenowaniem w oczach obserwowała całe zdarzenie. Miała ochotę zwrócić płatki kukurydziane ze śniadania, kiedy jej brat pocałował Rimę. Wiedziała, że jest z niego niezły kawał podrywacza i flirciarza, nie myślała jednak, że posunie się do tego. Widocznie na czymś bardzo mu zależało, co ta dziewczyna miała.
Kiedy tylko zadzwonił dzwonek, bez pośpiechu wstała z podłogi i zabrała swoje rzeczy. W połowie klasy ją zamurowało. Zamierzała usiąść na swoim ulubionym miejscu w kącie ławki, jednak okazało się być ono zajęte i to na dodatek przez ostatnią osobę, którą by pomyślałam.
- To miejsce jest zajęte. - powiedziała szatynka podchodząc do Rimy.
- Daj mi spokój. - mruknęła. - Jak chcesz to siadaj, jak nie chcesz to nie. - dodała, leżąc głową na ławce. Głupia. Głupia. Głupia. To wszystko by się nie stali gdybyś nie zostawiła sztyletu i nie okazałabyś swego dobrego serduszka! - jeden głos mówił w jej głowie po czym odezwał się drugi. - Nic straconego, łap okazję. W końcu to niezłe ciacho prawda? - jej myśli biły się ze sobą. - Oczywiście pewnie. Zabierze cię do kina, a później się od niego nie uwolnisz... Kto wie do czego dojdzie... Teraz pocałunek w czoło a później... - Dość! - zacisnęła pięści, po czym włączyła muzykę by zagłuszyć swoje głupie myśli.

środa, 8 października 2014

Lady, running down to the riptide

Kobieto, która sprowadziła mnie na ten padół łez!
Mam nadzieję, że po pozbyciu się najpierw swojego męża, a potem swoich dzieci nareszcie jesteś szczęśliwa. A w sumie to gówno mnie to obchodzi. Piszę ten pieprzony list tylko dlatego, że babcia mnie o to prosiła. Najchętniej zerwałabym z tobą wszystkie kontakty, tak jak ty to zrobiłaś z nami.
Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że postanowiłaś nas tu porzucić i zwalić na głowę dziadkom. Nareszcie pierwszą rzeczą po obudzeniu się i powrocie ze szkoły nie będzie twoja wytapetowana twarz. W końcu wchodząc do kuchni, nie będę się musiała martwić czy przy stole nie zobaczę twojego pół nagiego kochanka. Tak więc dziękuję, że kompletnie olałaś mnie i swoje dzieci. Mam jednak do ciebie wielki żal, że to na moją i babci głowę zwaliłaś wyjaśnienie biednej Ninie całej tej chorej sytuacji. Naprawdę nie wiesz jak mi będzie ciężko powiedzieć swojej młodszej siostrzyczce, że matka przestała ją kochać.
W każdym bądź razie, wiedz, że wszyscy przyjęliśmy to do wiadomości. Nie próbuj nawet do nas dzwonić, a nawet jeśli, to nie oczekuj, że podejdę do telefonu i powiem do ciebie choćby to pieprzone "Hej!". Dla mnie już umarłaś. Przestałaś istnieć. Jesteś dla mnie mniej żywa niż tata.
Szczęścia na nowej drodze życia
Koroshio

Szatynka spokojnie, bez żadnego stresu, czy wyrzutów sumienia, odłożyła długopis do przybornika. Na sobie miała postrzępione ciemne dżinsy, które popisane były w paru miejscach markerem. Ubrana była w ciemny, obcisły top, pod którym wyraźnie odznaczały się jej wystające kości. Do tego czerwoną koszulę w kratę z kapturem i wysokie, przetarte w paru miejscach, czarne trampki z namalowanymi na nich farbami akrylowymi kocie oczy o szmaragdowym kolorze. Przez kilka chwil dziewczyna wpatrywała się w słowa, które specjalnie napisała koślawym i najbrzydszym pismem jakim tylko mogła. Po raz kolejny przeczytała swój list do matki, dokładnie analizując każde zdanie. Jej twarz nawet na sekundę nie zmieniła wyrazu, przez cały czas pozostając obojętną i zdystansowaną.
Nagle dziewczyna gwałtownie poderwała się z krzesła, które z hukiem spadło na podłogę. Złapała do rąk papier listowy i zmięła go w ciasną kulkę, którą następnie cisnęła w kąt pokoju, aby mogła dołączyć do sterty swoich poprzedniczek.
- Pieprzę to wszystko. - warknęłam wściekła, podnoszą z ziemi krzesło i ciężko na nie opadając - To nawet w połowie nie oddaje moich uczuć, a babcia i tak nie pozwoliłaby mi tego wysłać.
Załamana dziewczyna, uderzyła głową o drewniany blat, zrzucając przy tym z na podłogę kilka książek. Nie miała na to wszystko siły. To było dla niej za dużo. Najpierw ślub jej matki z Ted'em, a potem ten cholerny list, który dostali od niej tydzień temu. Koroshio czytała go już tyle razy, że znała go już na pamięć, przez co jeszcze bardziej go nienawidziła. Był on dość spory, głównie mówiący o tym jak bardzo ich kocha i jej na nich zależy, jednak wszystko sprowadzało się do trzech zdań. Nie mam dla was czasu. Już was nie potrzebuję. Teraz zamieszkacie u dziadków. I choć nie tak one brzmiały, to szesnastolatka tak właśnie je zrozumiała i zapamiętała.
Jako podobno najbardziej ogarnięta i zrównoważona z całego rodzeństwa, co gdy usłyszała z ust babci, wywołało u niej taką salwę śmiechu, to na nią spadł według dziadków zaszczyt odpisania na list. W jej oczach to jednak była udręka i najgorsza kara jaką mogli dla niej wymyślić. Przez cały miniony tydzień wysłuchiwała próśb, a w którymś momencie nawet błagań swojej babci, aby w końcu napisała odpowiedź do matki. Ale co ona niby miała w nim napisać? Cieszę się mamo, że jesteś szczęśliwa. Rozumiem twoją decyzję. Kocham cię i nie mogę doczekać się świąt. Twoja kochająca córka. Byłby to stek bzdur i kłamstw. Dziewczyna szczerze nienawidziła tej kobiety, którą już dawno przestała nazywać matką. W końcu żadna matka nie porzuciłaby swoich dzieci.
Koroshio leniwie wyciągnęła z szuflady kolejną czysta kartkę i wzięła do ręki długopis, zabierając się do pisania. Kątem oka spojrzała na wyświetlacz telefonu, leżącego na kraju biurka. Tego dnia specjalnie wstała godzinę wcześniej niż zwykle, żeby zdążyć napisać przed szkołą ten list. Było już zdecydowanie za późno na pisanie kolejnego kilometrowego listu, który i tak według babci napisałaby źle, zawierając w nim swoje prawdziwe odczucia i przemyślenia. Postanowiła więc wszystko zawrzeć w jednym zdaniu, które napisała na całą powierzchnię kartki.
Wiadomość odebrana i przyswojona.

Koroshio złożyła list na pół i włożyła go do wcześniej przygotowanej koperty, na której widniał już znaczek i adres odbiorcy oraz nadawcy. Po szkole zamierzała wstąpić na pocztę i nadać go, mając w końcu to wszystko z głowy.
Nieśpiesznie wstała od biurka, biorąc do ręki swoją szmaciana torbę i przerzuciła ją przez ramię, wcześniej wsuwając kopertę między książki. Nie musiała się zbytnio śpieszyć. Jeszcze przed próbą napisania wiadomości do matki, wszystko zrobiła. Od razu po obudzeniu się, wzięła długi prysznic i umyła włosy, które wciąż były jeszcze odrobinę wilgotne. Nie przeszkadzało jej to jednak zbytnio. Wręcz przeciwnie. Uwielbiała, kiedy były mokre.
Po chwili dziewczyna schodziła już po drewnianych schodach, które pomimo jej nikłej wagi, dość głośnio trzeszczały pod każdym jej krokiem. Szybko wpadła to niewielkiej kuchni urządzonej w przedwojennym stylu, w której już od dobrej godziny krzątała się jej babcia.
- Dzień dobry wszystkim! - zawołała pogodnie do zgromadzonego przy stole rodzeństwie.
- Eloszka - zawołał starszy brat Koroshio, nalewając sobie i maluchom sok pomarańczowy.
- Dobły! - odpowiedzieli chórem bliźniacy z ustami pełnymi rozmokłych w zimnym mleku płatków kukurydzianych.
- Kori! - Mała, sześcioletnia dziewczyna o złotych loczkach i anielskim wyglądzie, ubraną w błękitną sukieneczkę, szeroko uśmiechnęła się na widok siostry i szczęśliwa pomachała do niej.
- Cześć aniołku. - powiedziała szatynka, przytulając Ninę. Następnie podbiegła do stojącej przy kuchence starszej kobiecie i dała jej buziaka w policzek. - Dzień dobry babciu! Gdzie dziadek?
- Witak skarbie! Pojechał po nawóz do miasta. Dlatego czy mogłabyś...
- Jasne. Nie ma sprawy. - powiedziała dziewczyna biorąc ze stojącego na stole koszyka jabłko - Tee... Demony, idziemy do szkoły. Już do wozu. - zawołała tonem, który nie znosił sprzeciwu. Aby dodać mocy swoim słowom, otworzyła drzwi i wskazała palcem na stojący na podjedzie czerwony pickup.
- Ja mam na drugą lekcję. Wezmę motor. - mruknął Luke, nie odrywając nawet głowy od czytanej przez niego książki.
- Jasne. Tylko przyjdź do tej szkoły, bo ja nie mam zamiaru się za ciebie tłumaczyć palancie. - dodała Koroshio, pomagając młodszej siostrze założyć buty.
- Aha... Jasne... Ja też cię kocham. Nie martw się o mnie.
Siedemnastolatka biorąc małą blondyneczkę na ręce, mruknęła pod nosem jakąś uwagę na temat brata i wyszła z domu, żegnając się wcześniej z opiekunką. Ostrożnie wpakowała dziewczynkę do samochodu, usadowiając w krzesełku i zapinając pasy. Po chwili cała czwórka byłą już gotowa do drogi.
- Trzymać się tam na pace. Kto zleci, resztę drogę idzie na pieszo. - zawołała Koroshio do młodszych braci i przekręciła kluczyki w stacyjce, budząc silnik do życia.
Powoli zjechali z podjazdu i włączyli się do nikłego w tej okolicy ruchu. Powoli, wręcz ślimaczym tempem wlekli się po niezwykle pustej jak na tą porę drodze. Prędkość nie zależała od braku doświadczenia i strachu dziewczyny przed szybką jazdą, a od jej pasażerów. Wolała pomęczyć się dłużej w samochodzie, niż ryzykować zdrowie, a nawet życie rodzeństwa. Kiedy była sama jeździła zupełnie inaczej. Ona i jej stary pickup byli wtedy królami szos, których dogonić nie mogło nawet najlepsze w mieście auto. Kochała szybką, szaloną jazdę. Czuła się wtedy wolna.
Piosenka
Z radia wydobyły się ciche dźwięki gitary rozpoczynające tak dobrze znaną obu dziewczynom piosenkę. Sześciolatka od razu zareagowała. Była to jedna z ulubionych piosenek Koroshio, a przez to i jej młodszej siostry, która zawsze brała starsze rodzeństwo, a szczególnie siostrę za wzór. Wyciągając w stronę pokrętła głośności swoje małe rączki, ze wszystkich sił starała się je dosięgnąć.
Szatynka kątem oka spojrzała na zmagania siostry i po chwili namysłu ze zrezygnowaniem pogłośniła radio. Wiedziała, jak to się skończy. Nina, która na pamięć znała tekst piosenki zaczęła ją śpiewać, patrząc przy tym błagalnym wzrokiem na Koroshio, która nie była w stanie odmówić tym oczom i dołączyła się do niej.
Po chwili z wolno jadącego po drodze czerwonego pickupa rozbrzmiewały dwa głosy radosnych dziewczyn i jęki siedzących na naczepie bliźniaków, którzy zdecydowanie mieli już dość wiecznych koncertów w domu.

"Lady, running down to the riptide
Taken away to the dark side
I wanna be your left hand man
I love you when you're singing that song
And I got a lump in my throat cos
'Cause you're gonna sing the words wrong
I just wanna, I just wanna know
If you're gonna, if you're gonna stay
I just gotta, I just gotta know
I can't have it, I can't have it any other way
I swear she's destined for the screen
Closest thing to Michelle Pfeiffer that you've ever seen, oh"

piątek, 3 października 2014

Drzewo, które pomogło zacząć wędrówkę prowadzącą do odkrycia swojej przeszłości...

Gdy słońce wstało ja byłam już na nogach. Tak to jest być rannym ptaszkiem. Chociaż... Może się budzę wcześnie tylko dlatego, że wiosną i latem budzi mnie śpiew ptaka, zimą wpadający do pokoju śnieg, a jesienią liście i wiatr. Czemu? Bo śpię przy otwartym oknie. Po prostu nie potrafię zasnąć, gdy jest ono zamknięte. Od najmłodszych lat je otwieram i tak mi zostało. Dziś akurat po raz ostatni obudził mnie drozd. Szybko wstałam i wychyliłam się z okna i uśmiechem pożegnałam odlatujące z rodziną stworzenie. Zamknęłam okno i przeszłam do kuchni. Po drodze krocząc korytarzem jak codzień zerknęłam na ogród znajdujący się w centrum domu. Brzmi dziwnie prawda? No cóż jak tego domu nie budowałam. Gdy przybyłam do Wolffiens i szukałam miejsca, w którym będę mogła zamieszkać, natrafiłam na ten dom będący prawie, że w ruinach. Urzekł mnie w nim właśnie ogród, który nie mam pojęcia czemu wydawał mi się przepełniony magią ziemi i moim stanu reszty domu był bardzo zadbany. No może spodobało mi się jeszcze to, że mieszkanie znajduje się na skrajach zarazem lasu, jak i Wolffiens. Odbudowałam dom, w czym pomogli mi mieszkańcy miejscowości i koniec. Mam swoje własne cztery ściany. No dokładniej dwie sypialnie, gabinecik, salon, kuchnię, łazienkę no i ogród. Wyciągnęłam butelkę mleka z lodówki. Postawiłam ja na stole i następnie wygrzebałam z jednej z szafek płatki. Szybko zjadłam śniadanie i zerknęłam na zegarek. Została mi godzina wolnego przed pójściem do szkoły. Jako, iż jeszcze byłam w piżamie wróciłam jasnofioletową bluzę, białą bluzkę z nadrukiem kolibra i czarne jeansy. Jednak czas po złości postanowił nie przyśpieszać. Skrzywiłam się nieco stawiając plecak obok drzwi wyjściowych i przesunęłam szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Minęłam małe oczko, w którym pływały dwie złote rybki. Obeszłam kwiatowe grzędy i stanęłam przed starym dębem. Z początku podejrzewałam, że dawny właściciel domu zbudował ogród, bo szkoda mu było tak wspaniałego drzewa. No, ale to tylko moje podejrzenia, bo to właśnie w tym drzewie wyczuwałam dużo magii.
-A może to tylko takie wrażenie?- zamyśliłam się i usadowiłam po turecku między dwoma jego korzeniami.
Często zdawało mi się, że cały dom skrywa jakąś tajemnicę. Miałam też wrażenie, że sam dąb, gdyby mógł mówić lub gdybym ja go rozumiała to opowiedziałby mi historię tej okolicy. Przymknęłam oczy i oczyściłam umysł. Pozwoliłam energii ogrodu przepływać przeze mnie. Minął jakiś czas, ale ile już przeleciało go konkretniej nie miałam pojęcia, więc otworzyłam oczy, by zerknąć na zegarek. Jednak nie zobaczyłam ogrodu. Widziałam...
Las. Młoda.. Nie.. Szczenie.. Wyskoczyło z krzaków burząc trwającą ciszę. Chwilę po niej z krzaków, z tej samej gęstwiny wybiegli myśliwi uprzedzani przez swoją psią sforę. Ludzie krzyczeli coś, jednak przy ujadaniu psów nie sposób było ich zrozumieć. Co pewien czas, któryś z mężczyzn oddawał strzał z broni. Co z tego, że na oślep. Chcieli tylko dorwać brązowe wilcze.. W pewnej chwili, na kilka sekund po kolejnym strzale usłyszeli piskliwy skowyt.  Krzyknęli zwycięsko i przedarli się przez ostatnią warstwę gęstwiny. Na ziemi jednak nie zastali leżącego wilka. Zobaczyli małą dziewczynkę. Z przerażeniem stwierdzili, że tuż pod ciałem powoli rośnie kałuża krwi. Nie zastanawiali się długo. Szybko zabrali dziewczynkę z lasu i zawieźli ją do szpitala. Całą drogę pytali się jednak.. Czemu słyszeli skowyt? I co to dziecko robiło samo w lesie? Tylko psy zdawały się coś wyczuwać, bo cicho powarkiwały zerkając na nieprzytomną brązwłosą dziewczynkę.
Cały obraz nagle zniknął. W try miga skoczyłam na nogi rozglądając się nerwowo i ciężko oddychając. Znowu ta wizja. Tyle, że teraz nie spałam. Gdy tylko spróbowałam sobie odtworzyć to co widziałam tradycyjnie wszystko uciekło z mego umysłu. I pozostała tylko wiedza, że miałam wizję. Chociaż.. Gdy zerknęłam na dąb przed oczami przed oczami znów mignął mi obraz małej dziewczynki. Małej, brązwłosej dziewczynki leżącej na ziemi. Tylko kim ona jest? I czemu wydaje mi się taka znajoma? W tej samej  chwili, gdy po moich myślach krążyła ta postać oprzytomniałam. Zerknęłam na zegarek, który ku mojemu przerażeniu wskazywał za pięć 8.
-Znowu się spóźnię..- Jęknęłam i wybiegłam z ogrodu.
Dopadłam drzwi wyjściowych w pośpiechu zakładając plecak i szukając klucza. Gdy tylko drzwi zostały zamknięte pędem puściłam się do szkoły.  Nie martwiłam się już kolejnym spóźnieniem. O dziwo dość szybko umieściłam to na liście mało ważnych spraw. W moich myślach ciągle tkwiła dziewczynka, która leżała nieprzytomna na leśnej ściółce. Nie wiem czemu miałam wrażenie, że jest ona powiązana z historią domu i.. z moją przeszłością..

środa, 1 października 2014

Czasem po prostu lepiej jest się nie odezwać

Bo w końcu lepiej jest milczeć i być uważanym za głupca, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości...
.:IMIĘ:.
O prostsze imię trudno prosić. Brzmi ono zwyczajnie Fire. Bez akcentu. Zwyczajnie, Fire. Imię oddaje ją idealnie, co rzecz jasna nie oznacza, że ma tak mało do zaoferowania jak oryginalność jej imienia. Nie owija w bawełnę a jej żywiołem jest ogień. Trafne, prawda?

.:NAZWISKO:.
Jako że urodziła się jako zwyczajny wilk, w całkowicie normalnym stadzie, toteż nazwisko było zbędne, ale gdy tylko dowiedziała się o swoim drugim "ja" było ono potrzebniejsze. Nigdy jednak nie przystała na żadnym konkretnym. Albo zapominała, albo jej się nie podobało, albo po prostu sprawiało kłopoty, więc w jakimkolwiek mieście była, jeśli potrzebowała się z kimś skontaktować, wymyślała nowe. Jej ulubione i całkiem niedawno wymyślone to Shirokami, jego właśnie używa najczęściej.

.:PŁEĆ:.
Z jednej strony oczywiste, z drugiej niekoniecznie. Jest dumna z bycia samicą, choć nie zawsze jest jej to na rękę. Charakter ma jak basior, ale w głębi duszy potrafi być zadziwiająco troskliwa, jak prawdziwa, uczuciowa wadera, a może i bardziej.

.:WIEK:.




Liczy ona sobie dobre 19 lat, dzięki czemu nareszcie, kiedy tylko coś przeskrobie, nie musi się tłumaczyć policji i innym upierdliwym osobom, które koniecznie chciałyby ją uziemić. Jest już pełnoletnia, mentalnie jest już taka od dziesięciolatki, ale nareszcie wie że tak jest i cieszy się z tego, choć nie zawsze tę swoją "pełnoletniość" okazuje.

.:DATA URODZIN:.
W przeciwieństwie do wielu tu obecnych, ona przyszła na świat w ciepły, przyjazny dzień, urodziła ją niezwykle piękna, mądra i wrażliwa wadera, którą po raz pierwszy miała okazję poznać 25 lipca.

.:RASA:.
Urodziła się jako wilk, a człowiek, u którego mie
szkała w czasach późniejszych, wyłonił z niej przemianę, która siedziała niezwykle głęboko w niej, która była zakorzeniona w jej rodzinie od kilkudziesięciu lat, jednak nikt o tym nie wspominał. On wiedział, czuł to. Nauczył ją jak się nią posługiwać. Te oto fakty tworzą z niej utalentowaną wilczycę zmiennokształtną. 

.:UMIEJĘTNOŚCI:.

Jak już było wspominane, włada ona doskonale ogniem i ma już dużo zastosowań odnośnie tego żywiołu. Jest na niego, rzecz jasna, całkowicie odporna i co za tym idzie szczególnie dokucza jej chłód, jej temperatura ciała najczęściej wynosi minimum 40 stopni, co też wielokrotnie sprawiało jej problemy, ponieważ wszyscy, którzy mieli z nią kontakt byli pewni, że ma gorączkę i nie chcieli słuchać wyjaśnień, które z resztą w każdym przypadku były inne. Siła fizyczna również jest jej wielkim atutem, chociaż przy jej wielkim cielsku jest to niemal oczywiste. Spada ona lekko kiedy przebywa w formie człowieka, ale rzadko to robi, a kiedy walczy bezpośrednio, zawsze przybiera postać białej wilczycy. Dzięki długim łapom jest ona z reguły szybsza od innych psowatych, jednak są takie, które ze względu na swoją magię po prostu ją wyprzedzają. Nie można tu pominąć również jej nieprzewidywalnych ataków - których sama z resztą nigdy nie planuje, walczy chaotycznie, przez co nigdy nie wiadomo, w jaki sposób uderzy.

.:TOWARZYSZ:.



Donata traktuje jak syna, całkowicie. Jest to jeden z ocalałych z pożaru, osierocony jeden z piątki kociąt uratowanych uprzednio ze schroniska, któremu groziło zamknięcie, a im samym uśpienie. On za to traktuje ją jak matkę. Charakterem wdaje się w nią, jednak nie brak mu dziecięcych przyzwyczajeń. W końcu ma niespełna dziewięć lat, urodzony 14 lutego. Ma również przemianę w człowieka, chociaż nie jest przyzwyczajony do używania jej, szczególnie po podróży, w której nie musiał, a nawet nie powinien jej używać. Czemu? Też nie potrafi wyzbyć się uszu i ogona, tak jak Fire. Nad lewym okiem ma złoty kolczyk, szyjkę zdobi duża, czerwona apaszka, a na łapkach czarne rękawiczki założone na bandaże oplatające kończyny. Tylko lewa przednia łapka jest pusta - zgubił je podczas schwytania go do schroniska. Aby nie był całkowicie bezbronny, przyjaciel podarował mu czarny pierścień z ćwiekami, który nosi na ogonie. Brązowy kociak pod brzuchem, w uszach i na końcówce ogona jest łososiowy.

.:CHARAKTER:.
To z pewnością będzie punkt najdłuższy, nie biorąc pod uwagę historii, wadera jest bowiem zmienna. Można ją podzielić na dwie części, jeśli chodzi o charakter. Na co dzień jest charyzmatyczna, przepełniona niezwykłymi pokładami energii i nigdy nie wiadomo na jaki pomysł wpadnie. Nikt nie jest w stanie przewidzieć co sobie ubzdura i jakie głupstwo zrobi tym czy innym razem. Jest często bardzo irytująca, ale z drugiej strony nie da się jej nie lubić, z reguły jest duszą towarzystwa i wszędzie jej pełno, robi co dusza zapragnie i nie patrzy na to, jak kto to odbierze. To jest ona i będzie jaka będzie, nie tańczy jak się jej zagra, a dzięki miesiącom samotności miała mnóstwo czasu na przemyślenie mechanizmu świata i jest w stanie przewidzieć, co sądzą inni, jest też bardzo dobra w odczytywaniu emocji, dużo wie o każdych odczuciach. Może i sama ich nie doświadczyła, ale doskonale wszystko wie i rozumie. Często zdarza jej się, nawet z nudów, pomyśleć, co inni o niej sądzą, i choć nie panuje nad myślami i nawet niechcący wmówi sobie, że ktoś uważa że jest taka i taka, to po prostu to olewa,bardzo często również nieświadomie, okazyjnie. Nigdy nie zaczyna się z nią wojny, rzecz jasna nie fizycznej, bo przegraną ma się zwyczajnie w kieszeni. Doskonale wie co ma odpowiedzieć na wszystko i ma niesamowicie cięty język. Nie cierpi, nie znosi, nienawidzi, brzydzi się wręcz "osobami", bo rzadko takich osobników tak nazywa, tych co to są pępkami świata. Jeśli jej się podpadnie potrafi wpaść w niesamowitą furię. Nie jest to żadna umiejętność, czy uwolnienie, dalej jest sobą. Jeśli jest naprawdę niewyobrażalnie wściekła często traci świadomość tego co się dzieje. Łatwo wyprowadzić ją z równowagi, a na happy end nie ma co liczyć, kiedy jest w takim stanie. Wtedy myśli tylko i wyłącznie jak by to wykombinować, żeby bolało jak najbardziej, ale żeby śmierć w duszy nie zawitała, byleby cierpienia jak najwięcej, co zrobić, żeby tylko nie umarł a męczył się jak najdłużej. Nie jest taka na co dzień, furia zmienia ją nie do poznania. Druga jej część, powłoka, czy po prostu stan oddaje jej uczucia jak na tacy. Często przesiaduje gdzieś w samotności pogrążona w rozmyśleniach. Należy tu też wspomnieć, że ów samica choruje na depresję, którą zazwyczaj udaje jej się doskonale stłumić. Czasem jednak następuje wybuch. Stara się dbać o stan psychiczny na każdym kroku, ale oczywiście są momenty, kiedy jest już po prostu za późno. Pogrążona w smutku wilczycę często można zobaczyć zalaną łzami, ale nienawidzi tego pokazywać. Chowa się po kątach a tylko najwierniejszym przyjaciołom ukazuje drugie oblicze w pełni swojej okazałości. Świetnie nadaje się do roli matki bądź zwyczajnej opiekunki - uwielbia młode i darzy je wielką sympatią. Uwielbia patrzeć, jak kolejne pokolenie dorasta i uczy się przetrwania w tym nieprzystępnym świecie, jednak małe, śliczne mordki zdają się nie zdawać sobie sprawy z okrucieństw tego świata bądź po prostu pie przywiązują do tego wagi. To w nich podziwia najbardziej. Jest też niezwykle moralistyczna i zawsze staje obronie słabszych, bądź po prostu w trudnej sytuacji. Dla poniżających i ich żałosnej kompanii nie znajduje wybaczenia a tylko zabija. Nie ma u nich już szans na poprawę, nie należy im się nawet cierpienie, które jest tysiące razy lepsze od tego, co ich czeka po życiu. Ma prawie nieskończone pokłady tolerancji, zniesie wszystko, nie przełknie jedynie tej zawiści do tak samo żyjących stworzeń tego świata. Jedyne, co nie przejdzie jej przez gardło.

.:HISTORIA:.

Kolejny nie mały punkt, historia jej była bowiem pogmatwana i długa. Urodziła się w ciepły, przyjazny dzień. Matka rozpieszczała swój pierwszy, liczący trzy osobniki miot. Niestety, jeden z nich, czarna samiczka, zmarła. Była słaba, urodziła się najmniejsza, otworzyła oczy ostatnia, pierwszy dźwięk również dane jej było usłyszeć późno. Nie dożyła roku, jako że ten klan był uważany za nienaturalnie długo żyjący, a, jak się później okazało, są oni powiązani z ludźmi, dzięki czemu dożywali ich wieku i dorastali ich tempem. Samiczka zawsze była wypychana przez białą siostrę, Fire, a jej brat zawsze potrafił się miedzy nimi przecisnąć. Zmartwiona stanem małej matka starała się nas odseparować podczas posiłków, ale bezskutecznie. Niewielkie szanse na przeżycie przesądziły o jej losie. Młoda biała wilczyca zawsze wyciągała wniosek, z którego wynikało, że to nierozłączna dwójka rodzeństwa doprowadziła do jej śmierci. Dalia, jak to miała na imię ich rodzicielka, zawsze starała się zaprzeczyć nie chcąc, aby mała się obwiniała, jednak patrząc z jej punktu wydawało się to całkiem logiczne. Dwie niewielkie kulki słysząc, że jedno z rodzeństwa nie żyje, stało się całkowicie nierozłączne. Brat był pewien, że ma za obowiązek ochraniać siostrę, a ona natomiast czuła się odpowiedzialna za dopilnowanie brata na każdym kroku. Byli niemal niczym bliźniaki syjamskie, połączeni nie byli jednie fizycznie. Jedynym problemem w ich życiu była naiwność ich stada, przez co niejednokrotnie wpadali przez to w duże kłopoty, ale, tak jak głupi ma szczęście, tak oni do przetrwania zostali obdarowani potężnymi wojownikami, dzięki czemu z potyczek wychodzili głównie bez szwanku. Przyszedł jednak dzień, w którym przeciwnikami nie były wilki, nie były psy, nie były nawet wilkołaki. Były nimi niedźwiedzie. I, o ironio, stado zostało szybko wybite, choć pomagała im grupa dzikich psów specjalizując a się w zabijaniu tych bestii. Najdziwniejsze było jednak to, że kilkuletnie zaledwie szczenięta zostały oddane pod opiekę właśnie niedźwiedzicy. Tak jednak była inna. Przyjaźniła się z psowatymi, a szczególnie z ich matką. Tak więc, małe trafiły pod dobry "adres". Białą nie mogła jednak pogodzić się ze stratą matki, a więź z bratem tylko się zawęziła. Przez kilka pierwszych MIESIĘCY śniły jej się koszmary, a dni spędzała w najdalszych zakątkach lasu wylewając słone, szczere łzy, łudząc się, że matka powstanie. Często również chodziła do swojej starej norki, chociaż po walce często można było spotkać tam bestie, które tak bardzo ją skrzywdziły. Kiedy po raz pierwszy wymknęła się "macosze" chcąc ponownie zobaczyć matkę, a było to dosłownie kilkanaście sekund po jej śmierci, zalała się rzewnymi łzami. Była bardzo zżyta z rodziną i, nawet nie można powiedzieć, że nie chciała się pogodzić, a po prostu nie potrafiła, ciągle myślała wieczorami, że jutro opowie matce, co robiła danego dnia, dopiero po chwili orientując się, że nie ma już matki. W jaskini, wtulona w ciało swojej matki, została nakryta przez niewielkiego niedźwiedzia, wręcz młodego, który nie mógł jej dosięgnąć, aby wyciągnąć ją z nory, trzema pazurami przeciął jej malutkie plecki. Omal nie wykrwawiła się, jednak mądra niedźwiedzica natychmiast zorientowała się, gdzie jej szukać. Znalazła ją w ostatnie chwili. Brat był rozsądniejszy i został tam, gdzie mu nakazano, Fire jednak nie chciała słuchać, domagała się tylko powrotu do jeszcze ciepłego ciała zmarłej matki. Widząc to młody, czarny samiec pogrążył się w całkowitej rozpaczy, kiedy wreszcie do niego dotarło, że to już koniec tych miłych wieczorów, tych wspólnych kolacji, tych wspaniałych polowań ojca i służącego pomocą stada. Nie ma. Koniec. Kilka sekund, a zmieniło całe życie, wreszcie dotarło do niego, że czasu nie da się cofnąć, że już nic nie będzie takie samo, białe futro już nigdy nie ogrzeje go przed zimowymi nocami, lśniące, błękitne oczy już nigdy nie zaiskrzą tą ciepłą miłością, czarne wargi nie uniosą się w upragnionym uśmiechu. Młoda szarpała się długo, do puki mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Przez kolejne kilka dni zwyczajnie nie była w stanie chodzić. Wszystkie mięśnie były u granic możliwości. Początkowo nie chciała się otworzyć na niedźwiedzicę upierając się, że nie jest tą piękną, białą wilczycą. Zrozumiała jednak wreszcie, w czym pomógł jej nieświadomie brat, że ta piękna, biała wilczyca nie chciała sprawiać przyjaciółce problemu, chciała aby jej pociechy doceniły tą heroiczną śmierć i postępowanie nowej "matki". Poświęciła się dla nich. A ona ją krzywdzi. To właśnie przyszło jej na myśl. Od tamtej pory już nigdy nie sprawiła żadnego problemu, jednak któregoś dnia, gdy jej brat zaginął, sama odeszła nie mogąc przebywać w miejscu, w którym dalej pamięta kochającą matkę, troskliwego ojca i życzliwego brata. Zrozumiała, że straciła ich wszystkich, została tylko niedźwiedzica. Nie chciała jej stracić, więc postanowiła ją od siebie odseparować, nie chciała widzieć jej śmierci. Podczas kilkuletniej podróży, omal nie została złapana przez hycla, który wziął ją za zbłąkanego psa. Na jej szczęście, hycla z resztą też, był tam obecny mężczyzna, który przygarnął ją, tłumacząc "uprzejmemu panu", że to jego towarzyszka, po czym zabrał ją do domu. Był tak istny zwierzyniec, a to z tej racji, że często odkupywał upadające schroniska, a że był bogaty, to mógł sobie na to pozwolić. Od tamtej pory wilczyca pomagała mu ratować zwierzęta, aż pewnego razu straciła tylne nogi. Ten, korzystając ze swoich wielkich funduszy, sprawił jej metalowe nogi, które od tamtej pory często musiał przeglądać. Przyszła jednak kiedyś zemsta zarządcy schroniska z którego "ukradli" zwierzęta. Wściekły mężczyzna podłożył ogień pod wielką posiadłość, która zniknęła z powierzchni ziemi w przeciągu niecałej połowy godziny. Tego dnia zginęło kilkanaście zwierząt, w tym osierocone zostały 3 kotki, przy czym w miocie było 5, jednak ruszyły one za matką. "Właściciel" białej kazał zabrać jej jak najwięcej ocalałych i wyruszyć w podróż - znaleźć im domy a sobie godne dla wilka miejsce. Tego dnia po raz pierwszy mogła poczuć ziemię w postaci dwunożnej, po raz pierwszy, jako ten sam gatunek, co jej wybawca, wtulić się w niego i wypłakać. Tego dnia rany całego życia zostały rozdrapane, wręcz zszargane. Miała wrażenie, że ktoś zwyczajnie się nią bawi. Jednak, po długich namowach, wzięła niemal wszystkie zwierzęta i ruszyła w drogę. Większość z nich uciekła po drodze goniąc za własnym szczęściem, bądź znalazła nowy dom. Wadera jednak, razem z brązowym kotkiem imieniem Donat dalej przemierzała świat. Po drodze spotkała jeszcze ogrom osób które pomogły jej przezwyciężyć znęcający się nad nią los i tak oto Usłyszała legendę o SV. Znała ją. Za każdym razem odczuwała z tą historią jakąś więź, jednak nie potrafiła tego wytłumaczyć. Ostatecznie wmawiała sobie, że po prostu sama włada magią i wreszcie znalazła kogoś, choćby postacie z legendy, które zrozumiałyby ją. Do puki słysząc historię po raz setny, nie natknęła się na imię Fire. Nie wiedziała, czemu wilczyca z legendy nosiła to samo imię, ale od tamtego czasu nieustannie śniła jej się wojna między dwoma stadami. W końcu, nadszedł ten oczekiwany poranek, w którym zdała sobie z czegoś sprawę. Sen o wojnie zamienił się na sen przepełniony wspólnymi chwilami z matką. Wtedy zorientowała się, że to jej rodzicielka przekazała jej opowieść o chwalebnym stadzie i wspomniała, że członkini właśnie tego stada nazywała się Fire, stąd też imię dla małej samiczki. Poczuła w tamtym momencie, że odnalazła sens życia i razem z młodziutkim kotkiem obrała sobie za cel miasteczko Wolffiens, które bazowało na tejże legendzie. Na miejscu dowiedziała się że w nowo powstałym rezerwacie SV po raz kolejny stawia swoje łapy na tych ziemiach. Postanowiła spróbować.

.:CZŁOWIEK:.

Nie przepada przebywać w tej formie, ale zdarza jej się. Czasem jest to po prostu wygodniejsze. Ogólnie mierzy niecałe 170 cm, przy czym waży prawie 70 kilo, ale kompletnie tego po niej nie widać. Być może to przez jej wilczą wagę, jednak po prostu tego po niej nie widać, jak na kobietę ma bardzo dobrą posturę. Ciemny blond jej włosów podkreślają wręcz jarzące się błękitne oczy. Przemieniając się w człowieka nie potraf wyzbyć się białych uszu i ogona, jednak jej to nie przeszkadza. Problem pojawia się wtedy, kiedy musi zbliżyć się do ludzi, jednak i z tym sobie radzi. Zakłada czapkę a ogon chowa w spodniach i zakłada pelerynę, aby ukryć zwierzęce atuty. Tak samo jak w formie wilczej, jej znakami rozpoznawczymi są mechaniczne nogi, które rzecz jasna w tej formie przypominają ludzkie, trzy blizny u dołu kręgosłupa oraz nacięte pionowo prawe ucho. Czesze się w sposób dość skomplikowany, jednak raz na jakiś czas można ją zauważyć w rozpuszczonych bądź zwyczajnym kucyku.

.:WILK:.
Postać wilka zdecydowanie bardziej wyróżnia się wielkością, w kłębie mierzy aż 120 cm, przy czym większe basiory mierzą zaledwie 90. Podsumowując, w obu postaciach oczy ma na podobnej wysokości. Skoro jest tak wielka, mało też nie waży, bo prawie 100 kilo. Dzięki temu ciężko wyrwać się jej będąc przygniecionym, a przy mniejszych osobnikach kilka razy zdarzyło jej się złamać coś przeciwnikowi. Jest silniejszej budowy ciała, Futro jest ciepłe, ale gładkie, a zimą warstwa zewnętrzna robi się szorstka. Nos nie jest w pełni czarny, a oczy jarzą błękitem. Kompletne, spore uzębienie staje się niebezpieczną bronią, a siła szczęk dopełnia komplet. Wari najczęściej unoszą się w zadziornym uśmiechu ukazując kły, a oczy ukazują nieograniczone pokłady energii. Jej białe futro zdobią trzy równoległe blizny u nasady ogona, brak tylnych nóg uzupełniają mechaniczne, wilcze łapy, natomiast prawe ucho jest pionowo nacięte. Tatuaż umieściła na lewym udzie, kiedyś właśnie tam miała pewne znamię.

 .:
STANOWISKO:.
Umiejętności pozwalają jej wypełniać obowiązki szpiega, a ciało robi z niej świetnego wojownika. Potrafi dobrze walczyć, a lata unikania ludzi i wilków doskonale przygotowały ją do roli.





Kontakt:
GG: 
38771703
E-mail: the_wolf.pl@onet.pl

Nareszcie skończona KP x.x Witam wszystkich już obecnych, tak jak niektórzy pewnie wiedzą, nie byłam w stanie zrobić tego wcześniej, więc tak się przeciągnęło, ale już jestem x3

poniedziałek, 29 września 2014

Now I'm falling down, through the crashing sound.

Oddychaj Sasho.
Wszystko będzie w porządku.
Raz, dwa, trzy... osiem sekund.
Raz, dwa, trzy... dwadzieścia szybkich uderzeń serca.
Raz, dwa, trzy... siedem mrugnięć niebieskimi oczami.
Raz, dwa, trzy... cztery głębokie oddechy.
Raz, dwa... dwa kroki w tył.
Jeden... jedno osunięcie się po ścianie.
Jedno objęcie rękoma kolana i przyciągnięcie ich do siebie.
Jeden... jeden jęk wydobywający się mimowolnie z jej gardła.
Raz, dwa, trzy... tysiące myśli kłębiące się w jej głowie.
Zero... zero łez spływających po jej policzkach.
Czuła się pusta.
Zagubiona.
Zakręcona.
Co tu właściwie się działo?
Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?
To pytanie nie dawało jej spokoju.
JAK?
Jak to wszystko właściwie było możliwe?
Przygryzła w zamyśleniu dolną wargę, po czym wzięła następny głęboki wdech. Powoli zebrała się z ziemi podpierając o ścianę pobliskiego budynku. Nie mogła sobie pozwolić na to, żeby ktoś zobaczył ją w takim stanie. Nie miała ochoty słuchać pytań 'co się stało?' i 'czy wszystko w porządku?'. Na chwilę ukryła twarz w dłoniach i przymknęła jasnoniebieskie oczy. Przeczesała ręką włosy, odgarniając ich białe fale na plecy.
Musiała dowiedzieć się co właściwie działo się w tym mieście. Zdecydowanie działo się tu jak dla niej wiele dziwnych rzeczy. Po rozmowie z właścicielką swojego hotelu dowiedziała się paru intrygujących ją rzeczy. Rzeczy które całkowicie zbiły ją z tropu i wytrąciły z równowagi. Chodząc po samym mieście i przysłuchując się temu co mówili ludzie słyszała parę innych rzeczy o tym miasteczku oraz zamieszkujących go osobach. Plotki tutaj rozchodziły się szybko. Nawet nie zauważyła, gdy znalazła się przed tutejszą szkołą, wlepiła spojrzenie w budynek i zamyśliła się dłuższą chwilę. Niespodziewanie ruszyła w stronę wejścia i położyła rękę na klamce, po chwili nacisnęła ją powoli i weszła do środka. Był środek lekcji, więc korytarze były całkowicie opustoszałe przez uczniów, wszyscy byli w swoich salach, na swoich lekcjach. Filigranowej postury dziewczyna ruszyła przed siebie, w końcu zatrzymała się przed sekretariatem. O dziwo trafiła tu bez trudu i nawet nie starała się za bardzo. Wzięła głęboki wdech jeszcze na chwilę się zamyślając. Czy naprawdę chciała to zrobić? Tak. Nie miała w sumie nic do stracenia. Zapukała krótko i nie czekając na odpowiedź weszła do środka.
-Dzień dobry. - na jej twarzy praktycznie od razu pojawił się szeroki uśmiech. Podeszła bliżej blatu biurka przy którym siedziała jakaś kobieta.
-W czym mogę pani pomóc? - spojrzała na nią nieznajoma, najprawdopodobniej sekretarka i uniosła pytająco brwi.
-Nazywam się Sasha Rhiannon. Dzwoniłam tutaj wcześniej z podaniem o pracę. - stwierdziła białowłosa i poprawiła torbę na ramieniu.
-Ah, tak, tak, przypominam sobie. - na twarzy kobiety pojawił się nieznaczny uśmiech. - Dyrektor zaraz panią przyjmie i przeprowadzi rozmowę kwalifikacyjną, zobaczymy czy nada się pani na to stanowisko.
-Dziękuję. - mruknęła jeszcze zanim weszła do gabinetu dyrektora. Nie spędziła tam wiele czasu i oczywiście dostała to czego chciała. Dostała pracę. Nawet nie ukazując większych dokumentów, których oczywiście nie posiadała. Czasem, kiedy tego chciała potrafiła skołować człowieka tak żeby zrobił to o co prosiła. Miała to w końcu we krwi. Była kitsune. Tricksterem. Oszustem. Przez lata korzystała z tych umiejętności mało, chociaż mogła mieć praktycznie wszystko co by chciała. A teraz tylko dzięki swoim „sztuczkom” dostała pracę. Pracę w szkole, z młodzieżą. Dawno nie miała styczności z 'dziećmi', starała się tego unikać. Jednak teraz oficjalnie należała do grona pedagogicznego. Co z tego, że wyglądała tak młodo jakby sama była uczniem? To nie miało dla niej znaczenia. Z jej ust wydarł się mimowolnie cichy śmiech, gdy znowu znalazła się na pustym korytarzu. W kieszeni ciążyły jej teraz klucze do jej nowego gabinetu. Chyba oszalała. Miała wystarczająco swoich problemów, a teraz jeszcze porwała się na posadę... pedagoga szkolnego. Wzięła głęboki, oczyszczający wdech. Da sobie z tym radę, zawsze daje sobie ze wszystkim radę. Potrzebowała tej pracy, potrzebowała dowiedzieć się coś więcej o ludziach z miasteczka. A ta praca była do tego idealna. W końcu teraz miała dostęp do akt wszystkich uczniów. Dzięki temu miała zamiar dojść do tego czy wszystkie plotki, które obiły jej się o uszy były prawdziwe. W końcu udało jej się wymyślić jakiś plan działania odkąd przybyła do Wolffiens. Przecież przybyła tu nie bez powodu. Łaknęła wiedzy. Chciał wiedzieć. Wiedzieć. Wiedzieć. Wiedzieć. I nie miała zamiaru odpuścić tak łatwo.

Guilt is burning
Inside I'm hurting
This ain't a feeling I can keep

~*~
No cóż.... Moje notki mogą być trochę schizowe, za co przepraszam... Ostatnio naczytałam się za wiele książek których bohaterowie są w pełni obłąkani ;n;

poniedziałek, 15 września 2014

Lost.

Trzask łamanych gałęzi.
Odgłos łap uderzających ciężko o ściółkę.
Dźwięki pogoni.
Głośne warczenie coraz bliżej.
Strach.
Strach paraliżujący całe ciało.
Ciarki przechodzące po karku.
Coraz więcej gorącego powietrza w płucach.
Zadyszka.
Bieg.
Potknięcie.
Cichy jęk bólu.
Niespodziewane wycie.
Wycie w stronę zachmurzonego nieba.
Wycie, które wwierca się w czaszkę.
Drąży drogę wprost do mózgu.
I jego wspomnienie już na zawsze pozostanie w głowie osoby, która je słyszała.

Krzyk zbudził ją ze snu, raptownie usiadła na swoim łóżku. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to był jej krzyk. Skuliła się bardziej na łóżku, przyciągając kolana do klatki piersiowej i zacisnęła mocno dłonie na kołdrze. Usta miała uchylone nieznacznie, jej oddech był przyspieszony. Serce biło jej szybko w piersiach. To był tylko sen. To nie działo się naprawdę. Starała się sobie wmówić. Działo. Działo. Działo. Przymknęła lekko powieki, po czym przetarła twarz dłonią. Świetnie zdawała sobie sprawę z tego, że było to jej wspomnienie, jednak nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Tak dawno nie dręczyły jej koszmary. Koszmary powróciły wraz z powrotem na te tereny, domyśliła się tego. Dręczyło ją poczucie winy. Poczucie winy przez to, że zostawiła stado, że najzwyczajniej w świecie stchórzyła i uciekła. Była tchórzem. Tchórz. Tchórz. Tchórz. To słowo obijało się o ściany jej głowy nie dając jej chwili spokoju. W końcu wzięła głęboki wdech starając się uspokoić. Musiała być silna. Powinna żyć przyszłością, a nie wypominać sobie przeszłości.
Trzy kroki w przód, pięć kroków w tył.
Dwa kroki w przód, trzy kroki w tył.
Osiem kroków w przód, cztery kroki w tył.
Nie ważne ile by przeszła.
Zawsze się również kawałek cofa.

Z każdym takim snem pogrąża sama siebie, przez powrót tutaj pogrążyła siebie bardziej. Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że „maska” nad którą pracowała tyle wieków powoli zaczęła się kruszyć. Jej stara natura chciała wydobyć się na powierzchnię. Stała się znów miękka. W tym momencie najchętniej zwinęła by się w kłębek gdzieś w kącie i zaczęła płakać rzewnymi łzami. Tak jak kiedyś. Tak jakby to zrobiła ta „dawna” Sasha. Miała ochotę rozkleić się i ukryć gdzieś w cieniu. Po co tu wróciła? Po co? Te wspomnienia bolały tak bardzo. Widok tego miejsca bolał tak bardzo. Przeczesała włosy drżącą dłonią, po czym powoli wysunęła nogi spod kołdry i się podniosła. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Dwa długie wdechy, cztery krótkie wydechy.
Sasho. Jesteś silna, zazwyczaj zawsze dajesz sobie radę, brniesz przed siebie nie zważając na problemy. Przejmujesz się Nie przejmujesz się niczym. Obchodzi Nie obchodzi cię już to co kiedyś. Gdzieś w głębi jest stara ty Nie ma już starej ciebie. Nie ma. Nie ma. Nie ma. Ona już nie istnieje.
Białowłosa podeszła powoli do otwartego okna, oparła się o framugę, wzięła głęboki wdech zaciągając się świeżym powietrzem. Niespodziewanie usiadła na parapecie i przerzuciła przez niego nogi. Oparła się ramieniem o bok okna i wlepiła niebieskie spojrzenie gdzieś w przestrzeń. Widziała stąd, z góry, duży obszar miasta i kawałek lasu.
Szablon wykonany przez Jill